GRY
trwa inicjalizacja, prosze czekac...

poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział V - Story of my life




                 Odkąd pamiętam, marzyłam o wolności. Chciałam mieć prawo do rozwinięcia skrzydeł i robienia wszystkiego, czego potrzebowało moje serce w konsultacji ze zdrowym rozsądkiem. Chciałam mieć prawo do popełniania własnych błędów i do prywatności, której zwykle nie otrzymywałam. Kiedy w moim życiu pojawił się Harry Styles, wszystko stanęło na głowie, a ja byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Nie każda przecież mogła czuć ten dreszcz, zawrót głowy, kołatanie serca i ucisk w dołku, który czułam ja za każdym razem, kiedy mnie całował, lub chociaż przypadkowo musnął dłonią jakiś fragment mojej skóry. Wiem, że przede mną było wiele szczęściar, które miały szansę zasmakować jego czułych pieszczot i słówek, ale nie musiały za nie płacić tak wygórowanej ceny, co ja. Teraz pewnie też będzie ich jeszcze dość sporo. Jest wolny. Może mieć wszystko. Ma wszystko. Cóż mi po rezydenci, skoro wiąże się z nią tyle wspomnieć o porannym chłodzie, popołudniowych awanturach, wieczornych ciosach oraz przepłakanych nocach? Tamto miejsce ma raczej wymiar więzienia, w którym można odpokutować wszelkie zawinienia. Niech sobie bierze też cały nasz wspólny majątek. Jemu przyda się on bardziej. Będzie mógł w dalszym ciągu podróżować, kupować nowe dom w różnych zakątkach świata i sprowadzać do nich egzotyczne dziwki. Mogę zostać z niczym, nie robi mi to już różnicy. I tak nigdy niczego nie miałam oprócz niego. Taka jest prawda. Dał i odebrał mi wszystko. Zrobił ze mnie pierwszą damę Wielkiej Brytanii, zaraz po królowej, tylko po to, aby później znienawidzić mnie i chcieć odebrać mi moją dobrą sławę. Wyszłam za mąż, za czułego, wesołego, troskliwego chłopaka, który w nosie miał tę całą popularność, który tak samo jak ja potrzebował normalności i chciał ją odnaleźć. Wyszłam za mąż za faceta, który ślubował mi miłość, wierność i uczciwość małżeńską, a w zasadnie ani jednej z tych trzech rzeczy mi nie ofiarował. Więc dlaczego ja pomimo to, go kocham i chciałabym zawrócić? No właśnie.
                  Harry odciął mnie od świata. Przez niego musiałam zacząć uważać na ludzi i na to, gdzie i z kim jestem widziana. Zapomniałam o moich dawnych przyjaciołach, bo zdaniem menadżera Stylesa, oni wnoszą złą energie do naszego małżeństwa, a żona najjaśniejszej gwiazdy z One Direction, nie może przecież się zadawać z byle kim, bo to źle wpłynie na jego karierę. Posłuchałam – zerwałam kontakt, ze wszystkimi... I co teraz? Przychodzi co do czego i nie mam nawet się gdzie zatrzymać. Mam rzecz jasna do wyboru Zayna i Perrie, Luisa i Eleanor, Nialla oraz Liama, ale oni wszyscy są bliskimi przyjaciółmi Harrego, a Liam na dodatek...szkoda gadać. Byłam w podbramkowej sytuacji i pierwsze co mi przyszło do głowy, to szybka wycieczka na lotnisko. Nie byłam pewna, gdzie i czy w ogóle chcę wyjechać, ale prawdę mówiąc zaczęło mi być już wszystko jedno. Uznałam, że pojadę tam, gdzie, akurat będzie wolny bilet na dzisiejszy lot. Wbiegłam na lotnisko niczym oparzona i nerwowo rozglądałam się po jego wnętrzu, chcąc wypatrzeć „Informację”. Kiedy w końcu udało mi się, stanęłam w kolejce do jednej z pracownic lotniska, która za zadanie miała bukowanie biletów. „Raz się żyje”- pomyślałam. Czułam na sobie wzrok ludzi. Część z nich mnie rozpoznała. Słyszałam szepty typu”To żona Stylesa!” „Nie no co ty to nie Mddie, ona ma krótszy nos”... Kiedy nareszcie nadeszła moja kolej, nachyliłam się nad biurkiem. Sama nie wiedziałam, co robić. Nie chciałam wyjeżdżać, ani też zostawać. Byłam rozbita.
- W czym mogę pomóc? - usłyszałam nagle głos owej kobiety, który wyrwał mnie z zamyślenia.
- Poproszę jeden bilet do Tokio na dzisiaj.- odparłam.
- Do Tokio? Proszę poczekać moment, sprawdzę, czy są jeszcze wolne miejsca. - rzekła, po czym zaczęła sprawdzać coś w swoim komputerze. - Przykro mi, ale nie ma. Najbliższy lot do Tokio, na który może się pani załapać jest dopiero jutro o godzinie 23:15.
- Dobrze. Co w takim razie jest w ogóle wolnego na dzisiaj? - spytałam, po czym głośno westchnęłam.
- Ma pani na myśli wolne miejsca w samolocie, do jakich są miast? - próbowała się upewnić.
- A czy ja niewyraźnie mówię? - zirytowałam się.
- Sprawdzę. - odburknęła. - Wolne są jeszcze miejsca w samolotach do Sydney o 19:30, Los Angeles o 19:40, Nowego Jorku o 20:00, do Warszawy o 19:25, Amsterdamu o 19:20, Moskwy o 20:15 oraz do Paryża o 19:10.
- A którą mamy godzinę? - zapytałam.
- 18:50.
- W takim razie lecę do Paryża. - stwierdziłam.
-Dobrze, już wprowadzę pani dane osobiste do systemu i pobiorę opłatę. - odparła.
                    Nie upłynęło dziesięć minut, a już siedziałam na pokładzie samolotu. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Nawet nie wiem, po jaką cholerę tam jadę. „Maddie lepiej było zostać przy Harrym” - wyszeptałam do samej siebie. Teraz już za późno na takie rozważania. Byłam tak mocno pochłonięta myślami o tym, co teraz będzie się działo, jak poradzi sobie Harry i czy nasz rozwód naprawdę będzie oznaczał koniec mojej kariery, że nawet nie spostrzegłam się, kiedy samolot wzbił się ku niebu. Po blisko półtorej godziny byłam już w Paryżu. Gdyby nie to, że właśnie posypało mi się życie, to może dostrzegłabym urok tego miasta. Nie wiedząc, gdzie się dalej udać, poprosiłam taksówkarza, o to, aby zawiózł mnie do najlepszego hotelu jaki tutaj jest. Uczynił jak go prosiłam. „Park Hyatt Vendome”, pod którym mnie wysadził prezentował się dobrze, a nawet rewelacyjnie. Ne wahałam się, czy powinnam wynająć pokój tutaj, czy może szukać innego hotelu. Ten był na poziomie i byle paparazzi nie miałby do niego wstępu, a strzeżenie swojej prywatności jest dla mnie sprawą priorytetową. Pokój, który otrzymałam był ogromny, znacznie za duży jak dla jednej osoby. No nic, po roku samotnego nocowania w pokoju dla gości powinnam była się już z tym oswoić. Nie miałam nawet sił rozpakowywać swoich walizek. Wyjęłam tylko z bocznej kieszonki torebki mój telefon. Miałam w nim kilka nieodebranych połączeń od Harrego i sms'ów, których nie miałam zamiaru czytać. Zostawiłam je więc w stanie nienaruszonym. Po co posypywać solą świeże rany? Zdobyłam się niewielki akt odwagi i odszukałam w książce telefonicznej numer do Perrie, po czym się z nią połączyłam.
- O hej skarbie, właśnie miałam do ciebie dzwonić. Chciałam, żebyś się wybrała ze mną jutro na zakupy. Zayn zabiera mnie jutro wieczorem do restauracji i nie specjalnie mam co an siebie włożyć, a mamy rocznicę. - powiedziała swoim roześmiany tonem blondynka.
- Wybacz, ale nie mogę. Jestem w Paryżu. - odparłam próbując zachować równowagę głosu, aby nie zacząć lamentować do telefonu.
- Co wy tam robicie? Przecież mieliście lecieć do L.A – zauważyła.
- Nie ma ze mną Harrego. - rzekłam łamiącym się już głosem.
- Poleciałaś sama? Rozumiem, że Harry ma sporo na głowie, ale mimo wszystko...
- Ja od niego odeszłam. - przerwałam jej w połowie zdania.
- Co?! - zdziwiła się. - Maddie, ale jak to? Przecież...
- Nie wiesz wszystkiego. - odparłam półgłosem. - Dzwonię tylko, żebyście się o mnie nie martwili. Nie mówcie Harremu, to już nie jest jego sprawa, gdzie jestem. - dodałam i nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
***Harry***

                   Zawsze działałem na przekór niej, robiłem wszystko, aby ja upokorzyć i pokazać jej, że są lepsze od niej, a ona jest tylko zbędnym pionkiem w mojej grze. Zawodziłem ją i wykorzystywałem, a ona wybaczała mi wszystko. Ale każdy ma swoją granicę wytrwałości. Na początku próbowała mnie usprawiedliwiać, później z czasem zaczęła czuć do mnie odrazę, a teraz odeszła zostawiając mnie z niczym. Położyła kres mojej karierze kilak godzi temu, kiedy to przez nią pobiłem mojego przyjaciela, a teraz jeszcze dolała oliwy do ognia, bo mnie zostawiła. Przyszło mi już tylko czekać na papiery rozwodowe. Zabierze mi cały majątek i będzie się ze mnie śmiać. A niech go bierze! Niech sobie weźmie dom i całą naszą fortunę! Niech bierze co chce, bo mi nic z tego. Po co mi piękny dom i miliony na koncie, kiedy, ona nie będzie mnie już dłużej chcieć. Popełniłem kilka niewybaczalnych błędów, wiem, ale ją kocham. Zrozumiałem to. Zrozumiałem, że ona jest definicją mojego szczęścia, a sława. Nie życzę jej źle. Chcę, żeby ruszyła na przód i znalazła kogoś, kto ją pokocha równie mocno co i ja, a może nawet i mocniej. Chce, żeby się związała z kimś kto dostrzeże w niej to samo piękno, ciepło i dobroć, o której ja przypomniałem sobie tak późno. Chcę, żeby była najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i żeby zapomniała o mnie i o tym jakim skurwielem byłem. Niech żyje dalej.
- Było otwarte... - odezwał się znajomy męski głos, który sprawił, że choć na moment zszedłem na ziemię. Siedziałem właśnie w salonie z ugiętymi kolanami podpierając plecami ścianę , tak jakby już za moment miła ulec prawom grawitacji i się zwalić.
- Czego tu chcesz? - zapytałem unosząc wzrok na postać owej osoby stojącej w drzwiach.
- Porozmawiać. - wyszeptał.
- Liam... wyjdź. Proszę cię, wyjdź. - nie wytrzymałem i chowając twarz w dłonie wybuchnąłem płaczem.
- To moja wina. - jego głos zadrżał i poczułem, jak siada obok mnie. - Oboje ją straciliśmy. - westchnął.
- Już wiesz? - zapytałem spoglądając na niego podejrzliwie. - Oboje? To oznacza, że nie jest u ciebie?
- Perrie rozgadała... Podobno jest we Francji. Maddie zadzwoniła do niej, żeby nam powiedzieć, że wszystko gra i że jest w Paryżu. Wszyscy myślą, że ma tam jakąś reklamówkę albo pokaz. Tylko ja, ty i Perrie znamy prawdę.
- Perrie? - chciałem się upewnić.
- Maddie jej powiedziała, że się rozstaliście, ale nie powiedziała o niczym reszcie. Powiedziała tylko...
- Że ma pokaz. - dokończyłem zdanie za niego. - Ona... ona jest sama w obcym mieście, pewnie nie ma dokąd pójść, jest zagubiona, rozbita, wystraszona... Liam, do czego ja doprowadziłem? Widzisz do czego doprowadziłem?! Widzisz kurwa?! Moja żona ode mnie odeszła, bo ma mnie za tyrana! Ma mnie za skurwiela! Rozumiesz to?! Ja ją kocham! Liam, kocham ją! -zacząłem ponownie beczeć.
- Wiem Harry. Ja też ją kocham, ale co z tego, skoro ona woli ciebie? Zawsze wolała... Od samego początku, to ty jej zwróciłeś w głowie, była gotowa zrobić dla ciebie wszystko, a ty... Jesteś moim przyjacielem i cię kocham, ale uwierz, że teraz w dupie mam ciebie, bo ty zasłużyłeś na to, co cię spotkało, ale nie ona. Była dla ciebie za dobra i dobrze o tym wiesz. - usłyszałem.
- Wiem. - pokiwałem twierdząco głową. - Nawet nie wiesz ile ja bym dał by móc ją wziąć w ramiona, pocałować, wyszeptać do ucha, że ją kocham tak jak kiedyś, ile bym dał, za to, żeby mi uwierzyła, że tym razem nie kłamię.
- Rainłeś ją. Sam dobrze wiesz, ile przez ciebie przeszła, jak straciła zaufanie do ludi, jak się odcięła od świata, jak przestała się cieszyć z drobiazgów. Sprawiłeś, że z roześmianej, zawsze zakręconej i beztroskiej Maddie stała się jedną z najbardziej dystyngowanych kobiet na świecie, każdy jej ruch był obserwowany, wszyscy wymagali od niej perfekcji w każdym calu, nie mogła sobie pozwolić na żadne szaleństwo, których wcześniej sobie nie odmawiała, a ty na dodatek obwiniałeś ją o jej sukces, który sam jej zafundowałeś i zdradzałeś ja przy pierwszej, lepszej okazji.
- Potrzebowałem czyjegoś ciepła... albo zwyczajnie chciałem zrobić jej na złość, chciałem żeby cierpiała, żeby poczuła się choć w połowie tak jak ja, kiedy to ona była numerem jeden, a ja tylko stałem w jej cieniu.
- Czy ty siebie słyszysz? Nigdy na nią nie zasługiwałeś! Zniszczyłeś kobietę, która cię kocha całym sercem. Jesteś z siebie zadowolony? - zapytał z wyrzutem.
-Nigdy nie byłem. Chcę jej szczęścia, niech spotka kogoś, z kim będzie tak zwyczajnie, zajebiście szczęśliwa i niech zapomni o mnie, o tobie i o tym wszystkim co się wiąże z nami.
- Nigdy nie zapomni, wiesz o tym. - westchnął. - My też nie zapomnimy.
- Wczoraj się kochaliśmy... oboje nawet nie wiemy jak do tego doszło, wybuchnął między nami żar, a potem zjawiłeś się ty... poniosło mnie i ją spoliczkowałem, a ona się wyprowadziła.
- Dobrze zrobiła. Szkoda tylko, że tak późno się opamiętała. - usłyszałem.
- Liam, błagam cię... wyjdź. - poprosiłem. Payne zrobił jak go prosiłem. Miałem już dość jego kazań. Najgorsze w tym wszystkim było chyba to, że miał rację. Nie zasługiwałem na nią i teraz dostrzegłem, jakim skurwielem byłem. Liam ma rację, dobrze zrobiła wyjeżdżając.


***Maddie***

                  Mogłabym przysiąc, że czas stanął w miejscu. Od momentu, kiedy opuściłam dom wskazówki zegara jakby przestały się przesuwać do przodu, a każda sekunda trwa wieczność. Pewnie Harry ma na odwrót. W końcu jest sam, ma wolną rękę, może sprowadzić sobie do domu Evę. Ona go przecież zadowoli. Znalazł swoja perfekcyjną dziwkę, więc niech się jej trzyma. Ale jeśli ona myśli, że rzuci wszystko dla niej i że ją pokocha, to jest strasznie naiwna. Styles nie wie czym jest miłość. Mogę się założyć, że już wie o tym, że tu jestem. Jeżeli Perrie osobiście się mu nie wygadała, to zrobił to z pewnością jeden z chłopaków. Harry nie robi nic z tym fantem, za bardzo boi się reakcji mediów. Wszystko będzie owiane tajemnicą, całe to moje zniknięcie oraz nasz rozwód. Kiedy dojdę do siebie złożę pozew o rozwód. Tutaj już nie ma czego ratować i oboje o tym wiemy. Chce o nim zapomnieć i zniknąć w cień.
                   Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam strasznie. Nie maiłam nawet na sobie makijażu, moja skóra była blada, a oczy opuchnięte. Wyglądałam niczym zombi. Wyjęłam więc kosmetyczkę z dna torby i robiłam sobie delikatny makijaż. Zawsze lubiłam dobrze wyglądać, nawet kiedy pogrążona byłam w smutku i żalu. Poczułam, że zgłodniałam. Zawsze jestem głodna, kiedy jestem zdenerwowana. Postanowiłam więc zadzwonić do obsługi hotelowej. Nawet nie wiem, co takiego zamówiłam, bo nazwy potraw są w języku francuskim, a to Styles mówi po francusku, a nie ja. Nie upłynęło kilka minut, a kelner z hotelowej restauracji już pukał do moich drzwi.
- Moment! - zawołałam, kiedy usłyszałam pukanie i podeszłam do drzwi, aby je otworzyć.
- Dzień dobry. - usłyszałam i przepuściłam kelnera z wózkiem wypełnionym po brzegi jedzeniem w drzwiach.
- Co to jest? - zapytałam podnosząc pokrywkę jednego z dań.
- Żabie udka. Specjalność szefa kuchni. - odparł.
- A macie może w karcie Hot dogi czy coś w tym guście? - zapytałam niezadowolona z mojego zamówienia.
- Nie, ale przepraszam za moją ciekawość, ale czy supermodelki mogą się tak odżywiać? - zapytał lustrując mnie wzrokiem.
- Wie pan kim jestem? - odparłam pytaniem na pytanie.
- Jak każdy tutaj. - usłyszałam w ramach odpowiedzi.
- Dobrze wiedzieć. - zrezygnowana opadłam na kanapę.
- Hot dogów ani hamburgerów nie serwujemy, ale nieopodal jest wyborna knajpka z fast foodem. - rzekł – Jeśli ma pani tylko ochotę, to za 15 minut kończę pracę i chętnie panią tam zaprowadzę. - zaproponował.
- Zaprasza mnie pan na randkę? - zdziwiłam się jego śmiałością.
- To pani użyła tego słowa. - zaśmiał się. - Próbuję tylko umilić tu pani pobyt, a to że jest pani niezwykle piękną kobietą, trochę mnie onieśmiela. Byłbym nawet w stanie pocałować panią w tym momencie, ale wiem, że ma  pani męża, więc spróbuję się powstrzymać, jednak na niewinny, wspólny wypad na hot doga nalegam. - uśmiechnął się szelmowsko.
- Niech sobie pan nie pozwala! - zbulwersowałam się - Będzie lepiej, jeśli opuści pan mój pokój.
- Wedle życzenia, ale jutro te jest dzień. Będę próbować aż do skutku. - rzekł.
- Jest pan bezczelny! - krzyknęłam półgłosem.
- Możliwe, ale podobasz mi się Madeline. - puścił do mnie oczko.
- Nie mam zamiaru kontynuować tej rozmowy! Proszę stąd wyjść! - dodałam podnosząc ton głosu.
                  Nie rozumiałam tej sytuacji, która miała tu miejsce przed momentem. Jak można być aż tak aroganckim?! Co za bark manier i lekceważący stosunek do kobiet. Z drugiej strony schlebia mi to, że zwrócił na mnie uwagę. Harry już od dawna nie widział we mnie kobiety, tylko swój worek treningowy. A niech go diabli! Jest przeszłością. PRZESZŁOŚCIĄ. Koniec historii. Nie dość, że byłam sfrustrowana zachowaniem tego bezczelnego kelnera, to jeszcze na dodatek w głowie non stop siedział mi Harry i to, że właśnie dzisiaj na dobre się rozstaliśmy. W pokoju jedyną jadalną rzeczą, jaką miałam były owe żabie udka. Wzięłam więc głęboki wdech i ubrałam się w nowe, świeże ubrania i opuściłam hotel. To oczywiste, gdzie się udałam. Nie trudno było znaleźć jedyny fast food na tej ulicy. Bez zastanowienia weszłam do środka i zamówiłam to, na co miałam ochotę, po czym zajęłam miejsce przy jednym wolnych stolików i czekałam na moje zamówienie. Ponownie zaczęłam sobie zaprzątać głowę Stylesem. Po co ja tyle o nim myślę, skoro on już teraz pewnie posuwa tę swoja Evę.
- Czyli jednak się ponownie spotykamy. - usłyszałam czyjś głos i ponownie przycumowałam do brzegu realności. - Przeczuwałem, że przyjdziesz.- zaśmiał się ten sam mężczyzna, który przed momentem dostarczył mi żabie udka do pokoju.
- Byłabym wdzięczna, gdyby usiadł pan gdzie indziej. - odparłam, kiedy zajął miejsce naprzeciwko mnie.
- Mógłbym posłuchać i zająć inne miejsce, ale tutaj jest najlepszy widok na pani piękny uśmiech i pociągający dekolt. - skierował swój wzrok na mój biust.
- Za kogo ty się masz do cholery? - zapytałam jeszcze łagodnym tonem.
- Fakt, gdzie moje maniery? - zapytał roześmiany.- Fabien Bonnet. - przedstawił się.
- Nie pytałam jak się nazywasz, ale kto dał ci prawo, byś się do mnie odnosił jak do swojej starej znajomej. - odparłam z oburzeniem.
- Mój brak dobrych manier i chęć uwiedzenia cię mnie do tego upoważnił. - na jego twarzy zawitał cwaniacki uśmiech.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę z kim ty w ogóle rozmawiasz? -zapytałam chcąc mu uświadomić, że nie jestem pierwszą lepszą dziewczyną którą mógł przypadkowo spotkać na ulicy, ale Madeline Misselbrook – brytyjska supermodelka! Cały świat mnie ubóstwia, więc jakim prawem on się do mnie tak odnosi?!
- Z najpiękniejsza kobietą, jaka stąpa po ziemi? - spojrzał głęboko w moje oczy. Błękit jego oczu był głęboki niczym ocean, a uśmiech i barwa głosu hipnotyzowały mnie swoim urokiem. Był pewny siebie i obcesowy. Całkowicie różnił się od Stylesa i to działało na jego korzyść. - Co taka kobieta jak ty robi sama w Paryżu? - zapytał nagle. W tym też momencie przyniesiono mi mojego hot doga.
- Ratuję resztki godności. - odrzekłam i zrobiłam ogromnego kęsa hot doga.
- Słucham? - zapytał nie rozumiejąc moich słów.
- Nieważne. Nie mogę ci powiedzieć, bo jutro pewnie będą wiedzieć o tym wszystkie gazety na całym świecie.
- A może jednak warto się wygadać? Ulży ci. -zaproponował.
- Prze te kilka lat bycia najpopularniejsza kobietą na świecie nauczyłam się strzec swojej prywatności niczym najcenniejszego skarbu. - wyjaśniłam.
- To przez twojego męża? - zapytał.
- Czemu mieszasz do tego Harrego? - zapytałam zdezorientowana.
- Tak mi jakoś przyszło do głowy. - zaśmiał się.
- Aha. - uniosłam lewą brew i ponownie zajęłam się moim hot dogiem. Zjadłam go do połowy, po czym bez słowa podniosłam się z miejsca i opuściłam knajpę bez jakiegokolwiek pożegnania. Ten chłopak mnie irytował jak mało kto. Jadąc windą na ostatnie piętro, usłyszałam jedną z piosenkę One Direction, a konkretnie „Moments”. Będąc już w swoim pokoju byłam ponownie rozbita. Wszystkie wspomnienia wróciły, zarówno te dobre, jak i złe. Nie nacieszyłam na długo świętym spokojem i wylewaniem łez w samotności, bo właśnie rozległo się w moim pokoju głośne pukanie a drzwi. Otarłam łzy i otworzyłam drzwi.
- Co ty tu robisz? - zapytałam z oburzeniem rozpoznając osobę stojąca za nimi, a ona w ramach odpowiedzi namiętnie wpiła się w moje usta. - Co ty wyprawiasz? - zapytałam odpychając mężczyznę od siebie.
- Zapomniałaś się ze mną pożegnać wychodząc z knajpy. -usłyszałam z ust francuza, który najwyraźniej był zadowolony z tego, że mnie pocałował.
- Nie wiem kim jesteś i czego ode mnie chcesz, ale ostaw mnie w spokoju. - rozkazałam i zamknęłam mu drzwi przed nosem.
Za kogo on się ma? Myślałam, ze szczytem jego bezczelności będzie powiedzenie mi, że się mu podobam. On jest niezrównoważony psychicznie i uważa się za jakiegoś amanta. Traktuje mnie przedmiotowo, niczym obiekt seksu. 

czwartek, 1 maja 2014

You & I - rozdział II





***Katy***

               Pani Wrigley nigdy mnie nie lubiła, więc trochę się zdziwiłam dostając tak łagodny ochrzan z ust naszej "terrorystki". Terrorystka – zawsze tak na nią mówiłam w myślach. Ta kobieta chyba po prostu lubi się znęcać nad ludźmi. Odkąd zjawiłam się w tej szkole, to mnie wzięła sobie na tapetę. Ciągle coś jej we mnie nie odpowiada. Nauczyłam się brać uszczypliwe uwagi na klatę i iść dalej. Nigdy nie miałam łatwo. Zawsze sama borykałam się z moimi problemami, a nawet jeśli znalazł się ktoś, kto chciał i był w stanie mi pomóc, ja unosiłam się dumą. Tak samo jest i tym razem. Nie mam zamiaru z nią walczyć. Jeszcze nie teraz. Pokażę jej na co mnie stać, ale pod koniec mojej nauki w tej szkole. Teraz szkoda czasu na bezsensowne potyczki z nauczycielami. Nie ukrywam, że się trochę wkurzyłam, kiedy kazała mi usiąść z tym kolesiem – Niallem. On non stop dziwnie się na mnie patrzy i obserwuje każdy mój ruch. To nie jest normalne zachowanie. Swoją drogą, muszę powiedzieć, że zawsze wydawał mi się uroczy... aż do dzisiaj. Siedzenie u jego boku było istną męczarnią. Zachowywał się jak chory umysłowo. Próbowałam z nim nawiązać jakikolwiek kontakt, ale zwyczajnie w świecie się nie dało. Nie wyobrażam sobie naszej wspólnej pracy dzisiaj. To będzie jakaś jedna, wielka szopka. No nic... czy chcemy czy nie, musimy zrobić ten projekt razem. Trochę boję się iść do jego domu. Kto wie, co tam zastanę? Może mają kota na sznurku, więżą któregoś z domowników w szafie albo latają z miotaczami ognia dookoła domu. Nigdy nic nie wiadomo. Ten Niall nie zachowuje się normalnie, więc skąd mam wiedzieć, że jego rodzina jest inna? A co jeśli tam wejdę i już nie wyjdę. Ugh. Chcę to mieć za sobą. Żyje się raz. W sumie mogłam go zaprosić do mnie, ale w moim domu sytuacja jest nieciekawa. Rodzice się rozwodzą i ciągle są same awantury. Nie chciałabym, żeby był świadkiem którejś z nich.
               Kiedy wybiła 18 uznałam, że nadszedł najwyższy czas, żeby opuścić dom i go odwiedzić. Przeczesałam więc włosy palcami pozwalając im zostać w lekkim nieładzie, spakowałam do kolorowego plecaka najpotrzebniejsze rzeczy, założyłam moje ulubione vansy, chwyciłam za deskę i wyszłam z domu. Właśnie odbywała się w nim jedna z licznych awantur. Nie znosiłam się im przysłuchiwać. Nic nie było w stanie zagłuszyć moich rodziców wymieniających się swoimi poglądami na temat mnie, tego miejsca i ewentualnego podziału obowiązków opieki nade mną. Wskakując na deskę zaczęłam odpychać się prawą nogą przez co wprawiłam ją w ruch i zaczęłam jechać w kierunku mojej szkoły, na przeciwko której znajduje się jego dom. Na szczęście dystans do pokonania był niewielki, bo zaledwie kilometr. W mgnieniu oka znalazłam się w wyznaczonym miejscu. Wjechałam na podjazd białego domu i przystanęłam, po czym pochyliłam się aby wziąć deskę w dłonie. Uniosłam wzrok, aby przyjrzeć się uważnie miejscu w którym się znajdowałam, pomimo tego, że codziennie znajdowałam się w pobliżu, tym razem postanowiłam przyjrzeć się uważniej. Panowała tu taka cisza i spokój, a ogród, którego urywek można było dostrzec z miejsca w którym stałam wyglądał na bardzo zadbany i dopieszczony. No nic... muszę iść przed siebie. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam pod drzwi, na które następnie zapukałam. Przygryzłam dolną wargę i z niecierpliwością czekałam, aż ktoś mi otworzy. Po blisko pięciu sekundach owe dębowe drzwi się uchyliły, a za nimi stanęła dość postawa kobieta z ciepłym uśmiechem.
- Dzień dobry. Jest Niall? - zapytałam odwzajemniając jej mimikę.
- Tak. Zapraszam. Ty pewnie jesteś Kate. - odparła kobieta wpuszczając mnie do środka.
- Katy. - odparłam z uśmiechem.
- Zaczekaj moment, zawołam go. - oznajmiła i stanęła na pierwszym stopniu schodów prowadzących na pierwsze piętro, po czym zawołała swoim niskim głosem – Niall! Masz gościa!
Pomieszczenie w którym się znajdowałam, czyli przedpokój łączył ze sobą wszystkie części domu. To stąd rozchodziły się drzwi oraz korytarze do kolejnych pomieszczeń. Panował w nim porządek, ład, a kolory były stonowane. Nad kremowym odcieniem ścian królowała głównie biel poręczy schodów i drzwi sąsiednich pomieszczeń oraz jasno błękitny sufit. To wszystko razem tworzyło piękny, magiczny wystrój. Spodobało mi się tutaj. Mój dom znacznie się różnił od tego.
- O cześć Katy! - zawołał wesoło blondyn zbiegając po schodach.
- Cześć Niall. - odparłam z lekkim uśmiechem. - Mam nadzieję, że nie przychodzę za późno. - dodałam.
- Nie, skąd? - zapytał stając na przeciwko mnie z dłońmi umieszczonymi w kieszeniach swoich dżinsów. - Może... chodźmy na górę? - zaproponował.
- Okay, jak wolisz. - odparłam i ruszyłam za nim we wspomnianym kierunku pokonując schody oraz krótki korytarz.
- Zapraszam. - powiedział przystając pod jednymi z białych drzwi, po czym je otwarł na oścież i przepuścił mnie w progu.
Moim oczom ukazał się schludny, mały pokoik, w którym wszystko było dokładnie na swoim miejscu i ani jedna rzecz nie śmiała zmienić swojego położenia. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to wisząca na ścianie gitara. Bez chwili zastanowienia położyłam mój plecak oraz deskę na jasnych panelach i podeszłam do owej rzeczy, która beztrosko wisiała nad niską półką nocną.
- Grasz? - zapytałam zerkając na niego kątem oka, po czym przygryzłam dolną wargę i obrysowałam opuszkiem palca wskazującego kontur instrumentu.
- T-t-tak... a-ale... j-j-ja... - ponownie nie był w stanie się wysłowić, a już myślałam, że zaczął się zachowywać jak cywilizowany człowiek. Chłopak usiadł na skraju łóżka i natychmiastowo spuścił głowę.
- Wszystko okay? - zapytałam.
- T-t-tak. - wydukał.
- Może przyjdę innym razem? Albo zrobimy projekt osobno, a potem w szkole się podpiszemy razem... - zaproponowałam.
- Wszystko o-okay. - odparł podnosząc wzrok na mnie i uśmiechnął się słodko.
- Cieszę się. - zaśmiałam się wesoło i usiadłam obok niego, po czym pochyliłam się aby sięgnąć po plecak, który leżał obok jego łóżka.
- Na jaki temat ma być w ogóle to wypracowanie? - zapytał niepewnie.
- Czekaj, sprawdzę. - odparłam otwierając zeszyt, który przed momentem wygrzebałam w torbie. - "Jesienny pejzaż Mullingar".
- I co my niby mamy zrobić? Namalować coś? - parsknął śmiechem.
- Mamy iść w plener i porobić kilka zdjęć i stworzyć z nich wystawę w klasie. Byłeś w ogóle na lekcji. - zapytałam spoglądając na niego z grymasem.
- Przecież siedziałaś obok mnie... - westchnął. Czy tylko ja miałam wrażenie, że nasza rozmowa się wcale nie klei?
- Okay. - uniosłam lewą brew- To może wstępnie omówimy co i jak i będę się zwijać do domu. Nie chcę ci zawracać głowy. Z pewnością masz ciekawsze rzeczy do roboty. - oznajmiłam zamykając zeszyt i chowając go do torby.
- Nie! - wyskoczył niczym Filip z konopi. - To znaczy... okay... jasne... jak uważasz, ale... - ponownie gmatwał się w słowach.
- Niall, chyba jednak przyszłam w nieodpowiednim momencie. - rzuciłam i podniosłam się z miejsca. Chciałam czym prędzej opuścić jego dom. Nie czułam się dobre w jego towarzystwie. E też ta Wrigley musiała mi przydzielić akurat jego! Przecież ot taki gamoń! I jak się tu z takim dogadać, skoro on tylko umie wypowiedzieć "tak" i "nie".
- Nie idź jeszcze. - chwycił moją dłoń, ale kiedy zdał sobie sprawę z tego co zrobił, puścił ją natychmiast i skierował wzrok ku podłodze.
- Jesteś pewien, że nie wolisz tego przełożyć na przykład na jutro? - zapytałam licząc, że przyzna mi rację i będę mogła się ulotnić. Wolałabym już robić projekt z którymś jego znajomych. To nie do wiary, że ten chłopak przyjaźni się z największymi szkolnymi gwiazdami, a nie dorasta im nawet do pięt. Jest żałosny. Nie umie się wysłowić, ma zwiasy i dzisiaj cały czas zachowywał się jak osoba chora psychicznie, kiedy przyszło nam siedzieć razem, a o tym, że ciągle się na mnie gapi to już nie wspomnę. Może się mu podobam? Też coś... a nawet jeśli, to co z tego? Za wysokie progi jak na jego nogi. Nigdy się nie zwiążę z kimś takim jak on. Potrzebuję zabawnego, wesołego, rozumnego chłopaka o dobrym sercu, który będzie mnie szanował i doceniał. On się raczej do takowych nie zalicza. Jest ciamajdą.
- Tak. - uśmiechnął się do mnie promiennie, co ja odwzajemniłam i ponownie zajęłam miejsce obok niego. - Mam do ciebie prośbę, mogłabyś mi mniej więcej streścić o czym ona dzisiaj mówiła na lekcji w kwestii naszego projektu? - poprosił.- Nie słuchałem jej. Strasznie źle się czułem i nie byłem w stanie się skoncentrować.
- Jasne, nie ma problemu. - kąciki jego ust uformowały się w jeszcze szerszy uśmiech. - Mamy sporządzić małą wystawę fotografii, które będą przedstawiać najciekawsze i w naszej opinii najpiękniejsze miejsca w Mullingar. Mamy na to czas do przyszłego tygodnia. Mamy też oczywiście każde z nich opisać w kilku zdaniach. - objaśniłam. Przez cały czas Niall wsłuchiwał się z uwaga i koncentracją w moje słowa.
- Przypuszczam, że nie znasz zbyt dobrze tego miasteczka. - zaśmiał się wesoło.
- Zgadłeś. - westchnęłam. - Ale od czego mam ciebie? - odwzajemniłam jego mimikę.
- No właśnie. - strzelił palcami. - A właśnie! Gdzie moja głowa, napijesz się czegoś? A może jesteś głodna? - zapytał pocierając dłonie.
- Nie, dziękuję. - odparłam. - Są tu jakieś miejsca, które są magiczne? - zapytałam spoglądając na niego.
- Magiczne? - zaśmiał się. - Całe Mullingar jest magiczne. - odparł. - Ale jeśli ci chodzi o takie najlepsze z najlepszych to owszem, jest. Jutro cię tam zabiorę. - oznajmił. - Oczywiście, jeśli tylko masz na to ochotę. - wyszeptał spoglądając w podłogę. Ponownie się zawstydził.
- Z przyjemnością z tobą pójdę. - zaśmiałam się. Zauważyłam, że w przerwach między jąkaniem się, a uporczywym śledzeniem wzrokiem mojego każdego ruchu jest całkiem znośny.
- Swoją drogą to, chciałem cię przeprosić za moje dzisiejsze zachowanie. Wzięłaś mnie pewnie za idiotę. - powiedział mrużąc oczy, przez co na jego twarzy pojawił się zabawny grymas.
- Źle się czułeś, to zrozumiałe. - odparłam próbując zachować powagę. Coś w tym chłopaku sprawiało, że mój na ogół podły humor się poprawiał.
- Mimo wszystko, głupio wyszło.- podrapał się po głowie.
- W sumie...- parsknęłam niekontrolowanym śmiechem, co go trochę zaskoczyło.
- Mam coś na twarzy? - zapytał zdezorientowany próbując zrozumieć powód mojego rozbawienia.
- Nie, ale to chyba była najdziwniejsza lekcja w moim życiu.- wyjaśniłam ledwie łapiąc oddech. O nie! Zaczęłam się zapowietrzać ze śmiechu. Pewnie ma mnie teraz za dziwaczkę.
- Moi kumple też mieli ze mnie polew...- odparł śmiejąc się wniebogłosy.
- Nie dziwie się. - uniosłam lewą brew i zmusiłam samą siebie do powagi, choć było to trudne.


***Niall***

                 Kiedy będąc już w domu uświadomiłem sobie, że za kilka chwil moja przyszła żona będzie u mnie zgłupiałem jeszcze bardziej. Nie wiedziałem co mam ze sobą począć. Plątałem się po całym domu denerwując każdego z domowników i śmiejąc się z byle powodu. Nawet migocąca żarówka w toalecie doprowadziła mnie do gromkiego śmiechu. Próbowałem się psychicznie przygotować do jej wizyty i nawet układałem sobie w głowie plan wydarzeń: 1. Zejdę na dół by otworzyć jej drzwi, kiedy na nie zapuka. 2. Rzucę "Cześć" i jakiś luźny dowcip. 3. Zaproponuję jej coś do picia i do jedzenia. 4. Zaprowadzę ją do mojego pokoju. 5. Pochwalę jej strój.6. Zaproszę do kina. Plan wręcz idealny! Kiedy zbiegłem po schodach do wołającej mnie mamy i zobaczyłem ją stojącą w przedsionku miałem ochotę krzyknąć: "Stop to nie tak! Wyjdź i wejdź jeszcze raz, bo wszystko psujesz!" Ale by się pewnie obraziła, więc dobrze, że w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Rzuciłem tylko "Cześć Katy", a potem wszystko się już posypało, a ja kontynuowałem robienie z siebie błazna. Zapytała mnie, czy gram na gitarze, a ja zapomniałem języka w buzi. Miałem ochotę zlinczować samego siebie. W sumie to było do przewidzenia, że coś nie wypali. Jak zwykle w stresujących sytuacjach, zacząłem się jąkać. Jej to jednak nie przeszkadzało. Jest słodka i kochana. Martwiła się o mnie i chciała iść do domu, żeby mnie nie męczyć dzisiaj, albo chciała uciec, bo ją przestraszyłem. Jedna z tych dwóch możliwości jest poprawna. Nie chciałem już bardziej się kompromitować w jej oczach, więc postanowiłem wziąć głęboki wdech nie zapominając o wydechu rzecz jasna i wrzucić na luz, co przy niej graniczyło z cudem. Tak czy siak, udało mi się. Może nie byłem najciekawszym rozmówcą z jakim miała do czynienia, ale przynajmniej przestałem się zacinać w połowie zdania. Obiecałem, że jutro ją wezmę ze sobą do jednego z najpiękniejszych zakątków Mullingar. Fajnie, szkoda tylko, że ja nie znam takiego miejsca. Palnąłem, że takie jest, tylko po to, żeby jej nie zawieść i aby zyskać choć trochę w jej oczach. Teraz czeka mnie całonocne kombinowanie nad naszym jutrzejszym planem wycieczki. No nic, coś wymyślę. Muszę. Nie wiem, czy tylko ja to zauważyłem, ale jesteśmy do siebie strasznie podobni jeśli chodzi o poczucie humoru. Teraz to chyba może być już tylko lepiej.
- Niall, mam pytanie... - rzekła, tym samym wyrywając mnie z chwilowego zamyślenia.
- Tak?- zapytałem. Jest! Jest!Jest! Będzie się chciała umówić! Na bank!
- Mam zabrać mój aparat fotograficzny, czy ty weźmiesz swój. - zapytała. I całe szczęście prysnęło niczym bańka mydlana.
- Weź swój. Ja nie mam ręki do zdjęć. -odburknąłem i urażony skierowałem swój wzrok w stronę okna.
- Dobra. W takim razie ja się już zwijam. - rzuciła i zaczęła zbierać z podłogi swoje rzeczy. - To do jutra. - powiedziała stojąc w drzwiach. Na jej twarzy malował się ciepły uśmiech.
- Czekaj, odprowadzę cię do drzwi. - oznajmiłem i zerwałem się z łóżka na którym siedziałem. Podbiegłem do niej i otworzyłem przed nią drzwi, po czym przepuściłem ją w progu. Kiedy opuściliśmy mój pokój, zaczęliśmy wspólnie w milczeniu przemierzać korytarz oraz schody prowadzące na dół, aż do wyjścia z domu. Katy rzuciła jeszcze na odchodne "do widzenia" do mojej mamy, która gdzieś tam się krzątała po domu wyszła.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, poczułem uczucie tęsknoty i niedostatku zainteresowania oraz bliskości z jej strony. Gdyby tylko wiedziała, jakiego anioła widzę patrząc w jej oczy, zrozumiałaby, że jestem wart kochania.
                  Rano zebrałem się ociężale do szkoły. Jak zwykle miałem problem ze znalezieniem moich książek, które były porozrzucane po różnych częściach domu, a konkretnie, leżały tam, gdzie je zostawiłem poprzednim razem, ale kto by to pamiętał, gdzie posiał rzeczy, które go dołują? No właśnie. Nie lubię siedzieć z nosem w książkach. Robię to tylko dlatego, że muszę, jak każdy normalny nastolatek. Kiedy już udało mi się w miarę ogarnąć, zjadłem jeszcze repetę mojego śniadania i wyszedłem z domu. Pod szkołą, na niskim murku siedzieli już Liam, Harry i Louis.
- No proszę, proszę. Nasz Adonis się zjawił!- krzyknął Tomlinson na przywitanie.
- Cicho! - syknąłem przykładając palec wskazujący do ust rozglądając się nerwowo na boki, aby się upewnić, że nigdzie w pobliżu jej nie ma.
- Jak się udała randka? - zapytał Styles ze swoim cwaniackim uśmieszkiem.
- Spotkanie... czysto koleżeńskie.- odparłem siadając przy nich.
- Mhm... tak to się teraz nazywa? - rzucił Payne.
- A przedstawiłeś się chociaż? "Jestem Niall" – rzucił Louis okręcając sobie kosmyk włosów wokół palca, co niby miało parodiować moje zachowanie.
- Jak chcecie wiedzieć, to się umówiliśmy na dzisiaj. - odparłem z samozachwytem wyjmując z torby moje drugie śniadanie, a raczej przekąskę przed drugim śniadaniem, które zjem dopiero za godzinę.
- Brawo! - ucieszył się Liam. - To gdzie ją zabierasz? - dociekał. -Kino, restauracja, teatr, klub czy może wesołe miasteczko? - zapytał.
- Do lasu. - odparłem zajadając się kanapką.
- Sorry, ale gdzie? - zdziwił się Louis. - Zabierasz ją na randkę do lasu? I co wy tam będziecie niby robić? Grzyby końcem października zbierać czy może lulać misie do snu? - na jego twarzy pojawił się grymas.
- Zdjęcia robić... I to nie jest randka, tylko taka tam praca nad projektem. - zaznaczyłem.
- Jak kto woli. - odezwał się Styles.
- Jutro gramy o tytuł mistrza ze szkoła z Dublina. - odezwał się Liam.- Byłoby fajnie gdybyś...
Wiem, że może las, to nie jest najatrakcyjniejsze miejsce pod słońcem, ale o tej porze jest tam na prawdę pięknie i każdy jego zakamarek mieni się tysiącem barw, a cisza i spokój raz po raz zakłócone szelestem liści znajdującymi się pod stopami jest prawdziwą muzykę dla uszu. Oni się nie znają. Katy na bank to doceni. Ona wie, co to piękno. Przecież jest najpiękniejsza dziewczyną w tej szkole, więc jak mogłaby nie wiedzieć? Chciałbym, żeby dzisiejszy dzień był niezapomniany. Swoją droga, gdzie jest Katy?! Za pięć minut dzwonek, a ona jeszcze nie jechała swoją deską przez szkolny podjazd. Na która ona dzisiaj ma? A co jeśli się spóźni i jakaś wredna baba ją okrzyczy? Niech no tylko spróbuje podnieść głos na moją perełkę.
- Ej ty mnie w ogóle słuchasz? -zapytał z wyrzutem Liam, kiedy na niego spojrzałem. Nie wiem, czemu, ale wybuchnąłem śmiechem.
- Nie. - kiwnąłem przecząco głową.
- Tłumaczę ci coś od pięciu minut, a ty się wyłączyłeś. Dziękuję. - przewrócił oczami.
- Ok. - wzruszyłem ramionami.
- Gościu weź się z nią w końcu umów na randkę, albo zamontuj w jej desce urządzenie szpiegowskie i namierzaj ją GPS'em, bo to się już robi nudne. - wyburzył Styles.
- Gdybyś choć raz był prawdziwie zakochany, to być wiedział jak to jest. - westchnąłem uśmiechając się sam do siebie i zrobiłem ostatniego kęsa kanapki
- Dobra, nie filozofuj, tylko chodź bo się na lekcję spóźnimy. - przewrócił oczami Louis, po czym zeskoczył z murku i chwytając mnie za nadgarstek pociągnął mnie za sobą w stronę szkoły.
Jest moim przyjacielem, ale niekiedy strasznie mnie wkurza, bo myśli, że skoro jest odważny i udaje, że wszystko mu jedno, a na dodatek umie robić wyborne żarty, to jest fajny. Nie zdziwiłbym się, gdyby Katy zechciała się z nim umówić. Każda dziewczyna w tej szkole na niego leci, a jeśli nie na niego, to na Liama albo na Harrego. Zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Ja w porównaniu do wypadam blado.
- Orient! - krzyknął nagle Louis i popchnął mnie z całej siły w bok, w efekcie czego upadłem na kogoś.
- Zgłupiałeś?! - oburzyła się osoba, którą właśnie przypierałem ciężarem swojego ciała do chodnika.
- J-ja.. j-ja... - ponownie zacząłem się jąkać, kiedy uświadomiłem sobie, że tym kimś, na kim właśnie leżę, jest Katy. - Przepraszam... - wyszeptałem z miną zbitego psa podnosząc się z chodnika i pomagając jej wstać po przez podanie dłoni.
- Nic już lepiej nie mów... - wkurzyła się. Zauważyłem, że jej bluzka jest cała w kawie.
- To z mojej winy? - zapytałem zmieszany.
- A jak ci się zdaję? - przymrużyła oczy. Wyglądała, jakby chciała mnie zabić spojrzeniem. Nie dziwię się jej.
- Nie chciałem, to Louis mnie popchnął i ja... tak mi głupio teraz. - posmutniałem. Ona dosłownie olała moje przeprosiny i poszła w swoją stronę, wołałem za nią, ale mnie zupełnie zignorowała. No pięknie, teraz nie dość, że ma mnie za durnia, to jeszcze jakby tego było mało szczerze mnie nienawidzi. Brawo Horan!